Prof. Witold Orłowski, polski ekonomista: To jest dość nietypowy kryzys

Jaki jest mechanizm działania kryzysu wywołanego pandemią? Jakie są możliwości ograniczenia strat?

Każdy duży wstrząs polityczny, społeczny, czy też wywołany czynnikami niezależnymi od ludzi odbija się na gospodarce.  Tak jest oczywiście również z pandemią.  U podstaw kryzysu mamy zjawisko epidemiologiczne – wybuch choroby, która zagraża życiu i zdrowiu milionów ludzi, a przede wszystkim zagraża naszemu poczuciu bezpieczeństwa.  Reakcją rządów na tego typu kryzys było podjęcie działań ograniczających rozprzestrzenianie się zarazy, głównie po to by kupić czas niezbędny dla przygotowania służby zdrowia i dać czas potrzebny naukowcom i firmom farmaceutycznym na opracowanie szczepionek.  Wymuszono więc ograniczenie skali kontaktów międzyludzkich i mobilności ludzi, za pomocą różnych restrykcji.  Ale to ma niestety bezpośredni efekt gospodarczy, bo część firm trzeba zamknąć (tam, gdzie nie da się prowadzić działalności bez masowych kontaktów z klientami), część musi się zmierzyć z zakłóceniami łańcucha dostaw, część musi się zmierzyć z czasowym lub trwałym wzrostem absencji pracowników i koniecznością wykonywania pracy na odległość.  Taki efekt ekonomiści nazywają szokiem podażowym, bo uderza bezpośrednio w możliwość wytwarzania PKB.  Ale w ślad za tym przychodzi szok popytowy, czyli spadek popytu rynkowego.  Konsumenci ograniczają swoje zakupy bojąc się utraty pracy, firmy ograniczają inwestycje obawiając się kiepskiej koniunktury.  A w efekcie mamy długotrwałą recesję nawet po tym, jak rząd „odmrozi” już gospodarkę i zniesie restrykcje.

Które branże gospodarki są najbardziej dotknięte, do których ten kryzys jeszcze dotrze?

To jest dość nietypowy kryzys, inny od tych które znaliśmy do tej pory.  Dla większości firm oznacza oczywiście ciężkie czasy, a dla niektórych – np. hoteli i restauracji – wręcz dramatyczną walkę o przetrwanie.  Ale dla firm kurierskich czy wyspecjalizowanych w sprzedaży on-line to okres prawdziwych żniw.  Ograniczenie popytu na inwestycje dotyka producentów maszyn i wyspecjalizowane budownictwo, ale nie sprzedawców sprzętu ICT.  A ograniczający zakupy konsumenci mogą zmniejszać zakupy dóbr trwałego użytkowania, ale to pozostawia w ich kieszeniach więcej pieniędzy na zakupy żywności czy sprzętu uprzyjemniającego spędzanie czasu w domu.  Nie mówiąc już o farmaceutykach.

Jak do tej pory, najbardziej dotknięte kryzysem były te branże, które napotkały bezpośrednie restrykcje w działaniu, zazwyczaj związane z dążeniem władz do ograniczenia fizycznego kontaktu między ludźmi.  A więc hotelarstwo, gastronomia, transport, usługi czasu wolnego, część handlu.  Teraz jednak dociera druga fala recesji, o charakterze popytowym.  Już widać, że zaczyna ona silnie dotykać budownictwo, producentów maszyn oraz dóbr trwałego użytkowania.  Po jakimś czasie może dotrzeć i do budownictwa mieszkaniowego, czy też gwałtownie tracącego zyskowność sektora bankowego.

Jaka jest skuteczność pakietów antykryzysowych stosowanych przez państwa i czy będziemy mieli do czynienia z kryzysem bankowym?

Państwa właściwie nie miały wyboru: jeśli zamknęły część gospodarki, co prowadziło do 10-20% spadku PKB w kwartale objętym lockdownem, to jeśli nie miało dojść do prawdziwej katastrofy trzeba było wesprzeć gospodarkę.  W przeciwnym razie mielibyśmy gigantyczny wzrost bezrobocia i masowe bankructwa firm – a wtedy krótkotrwały szok podażowy zmieniłby się w gigantyczną i długotrwałą depresję, być może podobną do tej która miała miejsce w czasie Wielkiego Kryzysu lat 1929-33, kiedy rządy nie zdecydowały się na żadną interwencję.  Konsekwencje były niewyobrażalne.  Przypomnę tylko, że wówczas kilkuletni kryzys spowodował spadek PKB w krajach uprzemysłowionych o ponad 30%, wzrost bezrobocia do 25-35%, a w konsekwencji eksplozję populizmu i załamanie się demokracji w wielu krajach.  Wiele osób może twierdzić, że konsekwencją Wielkiego Kryzysu był też wybuch II wojny światowej.

Oczywiście jest i druga strona medalu, czyli gigantyczny wzrost zadłużenia państw.  Póki co jest on finansowany przez dodruk pieniądza.  A bardziej precyzyjnie, przez masowy skup obligacji rządowych przez banki centralne, również NBP.  Sądzę, że nie wywoła to natychmiastowych konsekwencji inflacyjnych, bo w sytuacji ogromnego ryzyka gospodarczego prywatni inwestorzy chętnie odkupią te obligacje, uważając je za mniej ryzykowne od innych aktywów finansowych, nawet jeśli nie będą przynosić żadnych zysków.  Na dłuższą metę mamy tu jednak wiele niewiadomych.  I najważniejsze pytanie: czy w perspektywie 2-3 lat nie musimy liczyć się z wybuchem poważnego kryzysu finansowego, wywołanego ryzykiem bankructw wielkich korporacji, banków i najsilniej zadłużonych rządów?  Obawiam się, że nam to grozi, choć dziś trudno jeszcze wyrokować kogo dotknie najsilniej.

W których częściach świata szkody są największe? Które kraje, biorąc pod uwagę zadłużenie, będę musiały zmierzyć się z bankructwem?

Ryzyko jest tym większe, im silniej zadłużone były kraje i im cięższa jest recesja, które je dotknęła.  To zależy również od struktury gospodarki, np. od stopnia uzależnienia od turystyki.  Nie ma wątpliwości, że szczególnie zagrożone są kraje południa Europy, choć pomaga im tarcza ochronna, jaką może dać euro.  Europejski Bank Centralny, podobnie jak Fed, może dziś bezkarnie emitować ogromną ilość nowego pieniądza i masowo skupywać obligacje krajów strefy euro.  Oczywiście dla krajów o słabszej walucie, w tym Polski, ryzyko takiej emisji jest znacznie większe.  Natomiast nas póki co ratuje to, że jesteśmy znacznie mniej zadłużeni – we Włoszech relacja długu publicznego do PKB wynosiła przed wybuchem pandemii 135% PKB, a według MFW w tym roku wzrośnie powyżej 160% PKB, podczas gdy w Polsce było to 46% i prawdopodobnie wzrośnie do nieco ponad 60%.  W dodatku spadek PKB wyniesie w Polsce zapewne około 4-5%, a we Włoszech ponad 10%.  Włochy mają też bardzo narażony na wstrząsy sektor bankowy, nasz jest bardziej zdrowy.  Mamy więc szanse by poradzić sobie lepiej, oczywiście pod warunkiem że nasi politycy nie odetną nas od unijnych funduszy i nie zaczną majstrować przy bankach.

Czy kryzys spowodowany epidemią przyspieszy  proces przestawiania  się polskiej gospodarki, wciąż konkurującej kosztami, na bardziej innowacyjną?

Generalnie rzecz biorąc, kryzys przyspieszy na świecie zmiany związane z IV Rewolucją Przemysłową, w tym przede wszystkim digitalizację, robotyzację produkcji, wykorzystanie sztucznej inteligencji, rozwój internetu rzeczy i internetu usług.  Często się teraz mówi, że kryzys i towarzysząca mu recesja będą miały kształt litery „K” – najpierw silny spadek produkcji, potem… No właśnie, a potem odbicie i rozwój w tych krajach, które będą umiały aktywnie włączyć się do procesu zmian technologicznych.  A z kolei regres gospodarczy w tych krajach, które tego nie będą umiały.  Kto będzie należeć do której grupy, dopiero się okaże.  Jest jednak dla mnie oczywiste, że jeśli polskie firmy będą próbować odbudować swoją pozycję na rynku głównie konkurując kosztami, zwłaszcza pracy, może je czekać przykra niespodzianka.  Nieprzypadkowo Tesla nie buduje swojej europejskiej fabryki aut w Polsce, Czechach lub Rumunii, ale pod Berlinem.  Po prostu w fabryce obsługiwanej przez roboty, koszty pracy robotników nie mają większego znaczenia.  W Polsce mamy tendencję do lekceważenia tych zjawisk i przekonania, że mamy jeszcze dużo czasu, aby samemu dołączyć się do rewolucji przemysłowej, bo póki co chroni nas niski koszt pracy.  To się tak czy owak kończyło, a obecny kryzys tylko te zmiany przyspieszy, być może radykalnie.  Bez wzrostu innowacyjności, a właściwie bez zdania sobie sprawy z tego, że jest to absolutna konieczność jeśli nasze firmy nie mają znaleźć się w dolnym ogonku owej krzywej „K”, szybko możemy się znaleźć w kłopotach.  I jeśli ktoś uważa, że przed nami gwarantowane złote czasy dzięki skróceniu łańcuchów wartości i przeniesieniu części produkcji do Europy, niech pamięta o tym że każda skracająca łańcuch dostaw europejska firma będzie miała do wyboru: zbudować nowe centrum produkcyjne w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, albo u siebie w kraju.  Ale obsługiwane przez roboty i komputery.

Czy można już dzisiaj ocenić stan gospodarki na świecie? Czy możemy  budować wiarygodne scenariusze na 2021 rok?

Choć media pełne są informacji o wprowadzanych na rynek szczepionkach, do końca kryzysu jeszcze daleko.  Nawet jeśli szczepionki okażą się naprawdę skuteczne, a wirus nie zmutuje (co wcale nie jest pewne), przed nami i tak jeszcze wiele miesięcy życia z krążącym dokoła wirusem.  Prawdopodobnie nie uda się nawet uniknąć trzeciej, wczesnowiosennej fali zachorowań.  Poza tym nie będzie łatwo przełamać potężne mechanizmy recesyjne związane ze wzrostem bezrobocia, który ma obecnie miejsce, a gdzieś w oddali majaczy ryzyko kryzysu finansowego wywołanego wzrostem zadłużenia.

Ten rok jest oczywiście dla światowej gospodarki stracony, ze spadkiem PKB o ok. 5%, a w krajach rozwiniętych bliżej 10%.  W przyszłym roku powinno już być lepiej, być może od połowy roku powróci wzrost, ale odbudowa poziomu produkcji zajmie co najmniej 2-3 lata.  Co będzie dalej, zobaczymy.  Również z gospodarką Polski, która w tym roku zapewne straci ok. 4-5% PKB, a w przyszłym odwojuje tylko część tych strat.  No chyba, że z przytupem rozpoczniemy polexit, bo wtedy kryzys może się u nas przedłużyć na całe lata.


Serdecznie zapraszamy do lektury wydania „Świat, który zachorował. Co nam przyniesie pandemia”, gdzie przeczytają Państwo więcej na temat gospodarki w kryzysie!

Koronawirus z całą pewnością zmieni świat, w którym żyjemy. Już teraz wiadomo, że skutki gospodarcze pandemii będą bardzo dotkliwe. Możliwe, że światową gospodarkę czeka najpoważniejszy wstrząs od czasu II wojny światowej. Profesor Witold M. Orłowski, ekonomista i publicysta, w swojej książce „Świat, który zachorował. Co nam przyniesie pandemia?” buduje różne scenariusze przebiegu wypadków. Choć podkreśla, że trudno formułować precyzyjne prognozy, to jednak pokazuje, jak przebieg pandemii, reakcje rządów, a także zachowania uczestników rynku mogą wpłynąć na finanse w Polsce i na świecie. Opiera się na aktualnych danych z różnych krajów, ale sięga też do historii. Analizując wielkie epidemie – od czasów Starożytnego Rzymu po współczesność – pokazuje, co może sprzyjać pokonaniu kryzysu, a jakie okoliczności i decyzje rządzących go raczej pogłębią. „Świat, który zachorował” to nie jest książka pesymistyczna. Przeciwnie, jest dowodem na to, że wiedza pomaga pokonać lęk o przyszłość, który wszyscy teraz odczuwamy. Daje też nadzieję na to, że ludzkość potrafi wyciągać wnioski z historii.

Last Updated on 1 listopada, 2021 by Redakcja

Udostępnij
KATEGORIA